[:pl]Ostatnio miałem przyjemność otrzymać zaproszenie na podobne spotkanie. Dostałem hasło, informację o której się spotykamy, a także IP serwera, link do strony z której mam pobrać najnowszą wersję Team Speakera oraz informację kto wydaje rozkazy na polu bitwy(!). Po zalogowaniu się wyświetliły się niewiele mi mówiące ksywki graczy, z którymi mam przyjemność grać w jednej drużynie. Z kolejnymi minutami wspólnej gry, utwierdzałem się w przekonaniu, że mam do czynienia z prawdziwymi wyjadaczami, którzy niejedną drogocenną chwile swojego życia poświecili na tę grę.
Dojrzałe głosy i nie mniej dojrzałe słownictwo uświadomiły mi także, że wraz z kolegą stanowimy, „młodzież” tej kompanii. Kiedy wirtualny pył zaczął opadać, rozgrzane lufy naszych karabinów zaczęły powoli stygnąć, a przeciwnik zarządził taktyczny odwrót i wyszedł z serwera, zaczęły się rozmowy. Po paru minutach okazało się, że kolega, który nie raz uratował wirtualne życie mojej postaci, robi to samo w rzeczywistości jako lekarz. Szef naszej drużyny okazał sie być redaktorem naczelnym jednego z najpopularniejszych serwisów o grach w naszym kraju. Natomiast inżynier kompanii, to szef innego konkurencyjnego portalu. Pośród tych właścicieli firm, prawników i wykładowców byłem ja: niepozorny PR-owiec, któremu przypisano rolę szpiega działającego na tyłach wroga. Przyznam, poczułem się dziwnie, bo przez pewien czas sądziłem, że do pstryczek w kierunku mojej profesji. Z drugiej jednak strony, z czasem odebrałem to jako wyróżnienie, bo kiepski zwiad i brak wsparcia ogniowego to gwarancja porażki całej drużyny.
Tak naprawdę tylko w pewnym stopniu miałem rację. Z kolejnymi minutami (a może godzinami), nasze realne zajęcia zostawiliśmy gdzieś daleko za sobą. Różnica wieku, pozycja społeczna, praca ustąpiły pola dobrej zabawie, żartom i żarliwej (momentami) wymianie poglądów politycznych. Nasze zmagania w Wenezueli, Rosji i w Andach zakończył komunikat dowódcy kompanii: „kończę, dziecko muszę wykąpać i z żoną pobyć”.
Po tym jak wyłączyłem grę, uświadomiłem sobie, że gdyby nie to wspólne wirtualne spotkanie i zabawa, to małe szanse bym kiedykolwiek mówił do tych osób po imieniu. Nie przypuszczałem, iż będę śmiał się i żartował z nimi, słuchał jak wzajemnie wytykają sobie taktyczne błędy i poznawał te niewielkie fragmenty ich osobistego życia.
Najbardziej w całej sytuacji, zafascynowało mnie to zanikanie granic, które rozciągnęło się na wiele płaszczyzn naszych relacji. Granic, które normalnie wytyczają nam praca, rola społeczna, wykształcenie czy wiek.
Zrozumiałem, że zabawa w wirtualnej rzeczywistości jest obojętna na te kwestie, paradoksalnie momentami uwalnia od przyjętych reguł.
Szymon Bryła
(fot.gamespy)
[:en]
Ostatnio miałem przyjemność otrzymać zaproszenie na podobne spotkanie. Dostałem hasło, informację o której się spotykamy, a także IP serwera, link do strony z której mam pobrać najnowszą wersję Team Speakera oraz informację kto wydaje rozkazy na polu bitwy(!). Po zalogowaniu się wyświetliły się niewiele mi mówiące ksywki graczy, z którymi mam przyjemność grać w jednej drużynie. Z kolejnymi minutami wspólnej gry, utwierdzałem się w przekonaniu, że mam do czynienia z prawdziwymi wyjadaczami, którzy niejedną drogocenną chwile swojego życia poświecili na tę grę.
Dojrzałe głosy i nie mniej dojrzałe słownictwo uświadomiły mi także, że wraz z kolegą stanowimy, „młodzież” tej kompanii. Kiedy wirtualny pył zaczął opadać, rozgrzane lufy naszych karabinów zaczęły powoli stygnąć, a przeciwnik zarządził taktyczny odwrót i wyszedł z serwera, zaczęły się rozmowy. Po paru minutach okazało się, że kolega, który nie raz uratował wirtualne życie mojej postaci, robi to samo w rzeczywistości jako lekarz. Szef naszej drużyny okazał sie być redaktorem naczelnym jednego z najpopularniejszych serwisów o grach w naszym kraju. Natomiast inżynier kompanii, to szef innego konkurencyjnego portalu. Pośród tych właścicieli firm, prawników i wykładowców byłem ja: niepozorny PR-owiec, któremu przypisano rolę szpiega działającego na tyłach wroga. Przyznam, poczułem się dziwnie, bo przez pewien czas sądziłem, że do pstryczek w kierunku mojej profesji. Z drugiej jednak strony, z czasem odebrałem to jako wyróżnienie, bo kiepski zwiad i brak wsparcia ogniowego to gwarancja porażki całej drużyny.
Tak naprawdę tylko w pewnym stopniu miałem rację. Z kolejnymi minutami (a może godzinami), nasze realne zajęcia zostawiliśmy gdzieś daleko za sobą. Różnica wieku, pozycja społeczna, praca ustąpiły pola dobrej zabawie, żartom i żarliwej (momentami) wymianie poglądów politycznych. Nasze zmagania w Wenezueli, Rosji i w Andach zakończył komunikat dowódcy kompanii: „kończę, dziecko muszę wykąpać i z żoną pobyć”.
Po tym jak wyłączyłem grę, uświadomiłem sobie, że gdyby nie to wspólne wirtualne spotkanie i zabawa, to małe szanse bym kiedykolwiek mówił do tych osób po imieniu. Nie przypuszczałem, iż będę śmiał się i żartował z nimi, słuchał jak wzajemnie wytykają sobie taktyczne błędy i poznawał te niewielkie fragmenty ich osobistego życia.
Najbardziej w całej sytuacji, zafascynowało mnie to zanikanie granic, które rozciągnęło się na wiele płaszczyzn naszych relacji. Granic, które normalnie wytyczają nam praca, rola społeczna, wykształcenie czy wiek.
Zrozumiałem, że zabawa w wirtualnej rzeczywistości jest obojętna na te kwestie, paradoksalnie momentami uwalnia od przyjętych reguł.
Szymon Bryła
(fot.gamespy)
[:]